Uwodzące, wyrafinowane, subtelne. Czy nie takie przymiotniki w pierwszej kolejności przywodzą na myśl obrazy Ewy Czwartos?
Niech nie zwiedzie Was jednak dekoracyjność tych płócien.
W tych z pozoru delikatnych, kuszących przedstawieniach kryje się bunt. Bunt młodej artystki, która znajduje się w najbardziej krytycznym i jednocześnie ekscytującym momencie swojej drogi artystycznej. Początek. Burzliwy czas rodzącej się samoświadomości, silnej potrzeby samookreślenia jako kobiety, jako artystki.
Ewa Czwartos tworzy swój malarski manifest.
Jej wizualne uniwersum wypełniają postacie kobiet. Pochodzą z różnych sfer: mitologicznych, biblijnych, historycznych. Ewa Czwartos balansuje między minionymi epokami sztuki, wybierając to, co akurat ją zatrzyma. Raz jest to twarz z renesansowego płótna, innym razem stara fotografia ukazująca nieznane kobiety.
„Maluję kobiety. Głównie kobiety. Intuicja. Może one są mną. Może ja nimi jestem. Uciekający wzrok. Skrępowane. Hybrydy.”
A może my wszystkie nimi jesteśmy?
Możemy sie przejrzeć w tych przedstawieniach jak w lustrze. Te nasączone nawiązaniami do historii sztuki kompozycje kryją w sobie historie każdej z nas. Ewa Czwartos próbuje zrzucić
z tych kobiet okowy, w które są uwikłane poprzez wielowiekowe dziedzictwo kulturowe.
Artystka chwyta za kartkę i ołówek. Szkicuje, układa, łączy. Korzystając ze znanych kanonów kobiecości, odejmuje lub dodaje nowe atrybuty.
Przepisuje dawne, na współczesne. Tym razem z kobiecej perspektywy.
W swoim procesie twórczym korzysta również z programów graficznych. Ewa porusza się także
w innym medium – tworzy animacje filmowe. Widać to w jej obrazach – zastygłe w ruchu postaci, poklatkowe ujęcia, gdzie zmianie ulega jedynie gest.
„Lubię wprawiać w ruch swoje obrazy i rysunki, a później je zatrzymywać. Może wynika to
z pragnienia wyrwania się z jednego miejsca? Podróżować. Wędrować między wieloma punktami, a później wracać do jednego. A może po prostu wynika to z fascynacji multi-plikacją?”
Zrytmizowane orszaki kobiet, niczym w symultanicznym tańcu, najczęściej lewitują
w niesprecyzowanej przestrzeni, w zawieszeniu, rzadziej scenerią jest natura. Obecna tutaj
w innym wymiarze – niemal pierwszoplanowym. Chabry, maki, zioła porastają suknie kobiet, lub pokrywają ich ciała niczym tatuaże.
Czy mają one uleczyć kobiety dzięki przypisywanym im właściwościom leczniczym?
Czy wręcz odwrotnie?
Oplatające szyje wieńce, pozornie delikatne, koronkowe kryzy, niczym obroże krępują i powstrzymują przed działaniem, które mogłoby zburzyć „porządek świata”. Kobiety, odziane po szyje w ukwiecone suknie, tworzą grupę. Oho! Wystarczy jednak przyjrzeć się dokładniej, aby dostrzec jednostki-buntowniczki, które mają zamiar wyzwolić się z nakazów/zakazów/ograniczeń jakim są na co dzień poddawane. Misternie budowana przez artystkę układanka, składa się z wielu nieoczywistych elementów. Nie zdradzimy wszystkiego....
Ewa Czwartos dopiero co weszła na karuzelę z napisem „polish art world”, na której bawi się całe środowisko artystyczne. I tak jak podczas dziecięcych przepychanek, ktoś, bez racjonalnego powodu, zostaje z niej zepchnięty, tak artystka zaliczyła kilka wykluczeń „z zabawy”.
Na karuzeli jest duża rotacja: jedni na nią wchodzą, inni z niej schodzą i udają się na inną zabawkę. Zmieniają się zasady gry. Dzieci dorastają.
A artystka? Codziennie maluje. Codziennie mierzy się z płótnem i z tym co poza nim…
Jej głos jest klarowny i mocny.
„Obraz chce słyszeć mój głuchy wrzask.
Zamknięte usta.”*
*Wszystkie cytaty pochodzą z pracy magisterskiej Ewy Czwartos.
Comments